Powstanie oddziału

5 listopada 1943 roku, na podstawie decyzji Komendy Obwodu Opatów, utworzono na jego terenie oddział partyzancki. U zarania decyzji leżał fakt, że na terenie obwodu znajdowało się coraz więcej zdekonspirowanych żołnierzy. Oddział podlegał bezpośrednio Komendzie Obwodu.

Konrad Suwalski

     Oddział powstał na terenie Podobwodu Ćmielów. Jego dowódcą został ppor. Konrad Suwalski "Mruk", a zastępcą plut. Antoni Granat "Czarny" z Krzczonowic k/Ćmielowa. W skład oddziału weszli żołnierze skierowani do niego z terenu całego obwodu. Początkowo oddział składał się z 20 żołnierzy:
Bargieł "Sosna",
Gruszka Stanisław "Bohun",
Kosicki Tadeusz "Zduńczyk",
Kowalczewski Antoni "Sakowicz" z Iwanisk,
Kryj Stanisław "Marcin" z Brzustowa,
pchor. Lipiński Grzegorz "Grześ",
Łabuz Franciszek "Kozietulski" z Krzczonowic,
Mazur "Krzyk" z Iwanisk,
Mazurkiewicz Stanisław "Dziadek",
Piątkiewicz Zdzisław "Pantera" z Opatowa,
Sadak Kazimierz "Pasieka",
Siejka Wacław "Czapla",
Szaban Edmund "Szatan" z Opatowa,
Zajcew Jan "Zając" z Opatowa,
NN "Dąbek,
NN "Góra",
NN "Kord",
NN "Wampir".
Oddział w początkowym okresie prowadził szkolenie. docierali do niego nowi żołnierze. W grudniu 1943 roku doszedł ppor. Aleksander Zalewski "Lis", który został zastępcą dowódcy.

Zatarg z Gwardią Ludową

U zarania konfliktu pomiędzy AK, a PPR leżało zachowanie oddziałów Gwardii Ludowej, które od chwili powstania rozpoczęły  bezpardonową walkę z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego.

Z prawej "Saszka" z lewej M.Czerniawski "Sokół". 1943r.

Zamiast zdobywać broń na okupantach oddziały GL postanowiły kraść ją z magazynów AK. Prawdopodobnie pierwsza tego typu akcja została odnotowana wiosną 1943 roku. Oddział GL im. M. Langiewicza pod dowództwem por. Wasyla Wojczenko "Saszko" (zbiegły z obozu jenieckiego sowiecki lotnik) ograbił wtedy magazyn Placówki Kunów, którym opiekował się Jerzy Kudas "Karaś". Placówka broń kupowała za żywność albo za narzędzia rolnicze wykradane z miejscowej fabryki. Wiadomo, że w magazynie u "Karasia" znajdowały się w pewnym okresie: 2 ckm, 2 rkm i 47 kb. Nie udało nam się jednak ustalić ile broni znajdowało się tam w chwili napadu.
     Niedługo później ten sam oddział GL ograbił kolejny magazyn broni Placówki Kunów AK. W Dole Prażyńskim oraz w ogrodzie Jana Wysockiego "Łoś" znajdowało się przez pewien czas 60 kb, hełmy, bagnety i amunicja, ale nie wiemy ile broni było tam w chwili napadu. Komenda Obwodu AK przeprowadziła dochodzenie w sprawie utraty broni. "Łoś" został czasowo skierowany na konspiracyjną melinę. Dochodzenie ustaliło, że lokalizację magazynów wskazał bojowcom GL sam Wysocki (tak w pierwszym jak i w drugim przypadku). Aby uniknąć kary Jan Wysocki przeszedł do Batalionów Chłopskich.

     Nie trzeba było długo czekać aż listę swoich "wyczynów" oddziały Gwardii Ludowej poszerzyły o morderstwa. 8 maja 1943 roku oddział GL pod dowództwem Andrieja Andriejewa "Andriej" (z udziałem członków Batalionów Chłopskich) zaatakował leśniczówkę w Nieskurzowie. Podczas walki zabity został żołnierz AK, Antoni Staniszewski "Tolek".

     Tego samego dnia inna bpjówka Gwardii Ludowej schwytała Jana Górskiego "Rzędzian", łącznikia Komendy Obwodu Opatów. Na mocy, wydanego przez GL, wyroku śmierci miał zostać 8 maja 1943 roku zamordowany. Podczas jego egzekucji szczęśliwie pocisk nie uszkodził serca. Po odzyskaniu przytomności Górski przedostał się do swoich. Po wyleczeniu skierowany został do partyzanckiego oddziału „Barwy Białe”.

     Powstające struktury PPR-GL były nieliczne stąd jej przywódcy chwytali sie każdej okazji aby zwiększyć swoje szeregi. Jesienią 1943 roku dowódcy PPR z opatowskiego postanowili przeciągnąć na swoją stronę grupę żołnierzy z innej organizacji (w meldunkach sami nie potrafili określić czy byli to ludzie z AK czy NSZ, ale ponoć podawali się za członków Batalionów Chłopskich). Spotkanie odbyło się 30 listopada 1943 roku w Słabuszewicach (gmina Lipnik) w majątku Romana Cichowkiego. Ze strony PPR wzięli w niej udział: Lesław Szwagierczak "Tur" (rozmówcy byli jego znajomymi), Edward Bernat "Orzeł" i Leon Koczarski "Bolek" (używał też pseudonimu "Półinteligent") sekretarz Radomsko-Kieleckiego Komitetu Obwodowego PPR. Ich rozmówcami byli: Tadeusz Majewski, Marian Małowski oraz Roman Cichowski, jako gospodarz. Według powojennych opracowań PPR działacze tej partii zorientowali się, że nie mają do czynienia z żołnierzami BCH i dlatego poprosili o przesunięcie dalszych rozmów na 20 grudnia. W drodze powrotnej, odwoziła ich bryczka z majątku, zostali ostrzelani. Według ustaleń PPR miało to miejsce kilka kilometrów dalej. W wyniku ostrzelania "Orzeł" i "Tur" zginęli na miejscu, a Leon Koczarski został ciężko ranny. Posługujący się fałszywą kenkartą, na nazwisko Józef Sarnecki, Koczarski dowlókł się do pobliskiego gospodarstwa. Antoni Skrok, prezes OSP ze Słabuszewic, odwiózł go do szpitala w Opatowie. Otrzymał także kartkę, którą miał przekazać do Ostrowca Świętokrzyskiego. Sam Koczarski zmarł w szpialu 2 grudnia 1943 roku. Historia raczej fantastyczna, ale zaowocowała tragicznymi konsekwencjami.

     Kartka, którą napisał Koczarski, przez Agnieszkę Stanik (ciotka rannego "Bolka",) trafiła do Andrzeja Adryana „Felek" - przerzucony z Rosji Sowieckiej pracownik wywiadu, który pełnił funkcję dowódcy Obwodu GL. Ten postanowił podjąć działania odwetowe.
     Kluczem do rozwikłania sytuacji jest treść owej kartki. Co ciężko ranny mógł napisać? Na ile było to zgodne z prawdą? W niektórych publikacjach podawana jest informacja, że działacze PPR zostali ostrzelani przez tych samych z którymi prowadzili rozmowy. Jak to możliwe? W jaki sposób Majewski, Małowski i Cichowski po zakończeniu rozmów i pożegnaniu działaczy byli w stanie wyprzedzić jadących bryczką i przygotować zasadzkę? Jak ciężko ranny "Bolek" uciekając z miejsca zdołał rozpoznać uczestników zasadzki? Wydaje się to wszystko mało prawdopodobne. Bryczka jadąca w nocy, około godziny 23, mogła być ostrzelana przez każdego, ale najmniej prawdopodobne jest, że zrobili to ludzie przebywający w Słabuszewicach. Wydaje się, że cała historia jest "szyta grubymi nićmi".
     Miejscowy dowódca GL, "Felek", postanowił jednak zdecydowanie odpowiedzieć na to zdarzenie i nakazał zamordowanie Romana Cichockiego. Wykonania zadania podjął się Wasyl Wojczenko "Saszka" (oficer operacyjny GL). Roman Cichowski, który miał wtedy 63 lata, został przez niego zastrzelony 20 grudnia 1943 roku (niektóre źródła podają, że miało to miejsce dzień wcześniej).

Starcie w Koryciźnie

Na początku stycznia 1944 roku, we Władkowicach koło Ćmielowa, doszło do spotkania "Mruka" z szefem referatu I organizacyjnego Komendy Obwodu Opatów - Jan Pękalski "Borowy" oraz  kierownikiem wywiadu Podobwodu Ćmielów - Jan Szpinak "Motyl". 

     Nie wszystkie relacje potwierdzają fakt takiego spotkania. Jeżeli ono nastąpiło to zapewne dotyczyło spraw lokalnych w tym bezpieczeństwa pracy konspiracyjnej w obliczu poruszających się po terenie niezidentyfikowanych oddziałów, które mogły być potraktowane jako bandy rabunkowe.
     Na efekty nie należało długo czekać. Po otrzymaniu meldunku, że w miejscowości Korycizna (pomiędzy Ćmielowem, a Ożarowem) przebywa bliżej nie zidentyfikowana banda przeprowadzono mobilizację znajdujących się na kwaterach żołnierzy i otoczono wioskę. Bandzie udało się wycofać pozostawiono jedynie klucze do rozkręcania szyn kolejowych. Jak się później okazało był to oddział AL im. Langiewicza pod dowództwem Czesława Boreckiego "Brzoza".

     Do kolejnego zdarzenia doszło na początku lutego 1944 roku. Dwaj ludzie z oddziału partyzanckiego GL im. Langiewicza postanowili przeprowadzić "rekwizycję" (napad) w majątku Grzegorzewice, gmina Waśniów. Tym razem Kazimierz (inne źródła podają, że miał na imię Jan) Foremniak "Maks" i "Klasa" nie mieli szczęścia bowiem mieszkańcy majątku przegnali ich z własnego domostwa (źródła PPR podają, że domownicy użyli broni palnej). Także w tym przypadku "Felek" postanowił krwawo rozprawić się z Polakami. Wydał rozkaz dowódcy oddziału GL im. Langiewicza Czesławowi Bykowi "Brzozie", aby rozstrzelał rodzinę właściciela, a dwór zrównał z ziemią. Wydarzenia najbliższych dni odsunęły jednak na plan dalszy to zadanie.

Wólka Bodzechowska

W takich to okolicznościach 12 lutego 1944 roku do Wólki Bodzechowskiej dotarł oddział AL im. J. Sowińskiego. Jego dowódcą był w tym czasie Henryk Wątroba "Kozak", ale tego dnia przebywał poza oddziałem. Pojawienie się na terenie działania oddziału AK nieznanej grupy wywołało niepokój. 

     We Władkowicach, kwaterowała w tym czasie cześć oddziału "Mruka", a w najbliższej okolicy także żołnierze Tomasza Wójcika "Tarzan" ze Zgrupowania "Nurta", którzy przybyli tu aby przetrwać zimę. W celu rozpoznania sytuacji, wieczorem, wysłany został patrol pod dowództwem Józefa Mazura "Słoń". Po pewnym czasie przyprowadził on siedmiu zatrzymanych alowców, którzy zostali osadzeni w piwnicy.
     Nie wiemy dziś co powodowało "Mrukiem", ale faktem jest, że postanowił on udać się z oddziałem wspartym żołnierzami "Tarzana" w okolice Wólki Bodzechowskiej. Mobilizacja oddziału musiała zająć trochę czasu więc "Mruk" wysłał najpierw liczący 10 żołnierzy patrol pod dowództwem swojego zastępcy Aleksandra Zalewskiego "Lis". W okolicy wioski szpica patrolu pod dowództwem "Jawy" pojmała Bolesława Konarskiego "Król" (oficer polityczny oddziału GL), który szedł właśnie nawiązać kontakt z innymi placówkami PPR. Zapewne przy użyciu przemocy zdradził on hasło obowiązujące tego dnia w oddziale oraz szczegóły jego zakwaterowania.

     Dowodzący oddziałem "Mruk" podjął zapewne decyzję o rozbrojeniu oddziału AL przy zastosowaniu zdobytego hasła. Na decyzję wpływał zapewne fakt, że PPR i AL jako cel walki nie stawiali niepodległości, ale podporządkowanie Polski Rosji Sowieckiej. Bojowcy AL byli zakwaterowani w dwóch osobnych kwaterach. Podczas rozbrajania pierwszej kwatery wywiązała się jednak walka. Dwaj bojowcy zginęli, pozostali (dziesięciu) poddali się. Jeńcy zostali przeprowadzeni do Sowiej Góry, gdzie doprowadzono także wszystkich pojmanych wcześniej.
     Nie powiodło się opanowanie drugiej kwatery gdzie broniło sie dziesięciu Rosjan na czele których stał zastępca dowódcy oddziału kpr. Albert Pytel "Grzybek". Ta grupa broniła się do samego końca.
     W efekcie w dniu 12 lutego 1944 roku śmierć poniosło 14 bojowców AL (13-tu w walce i pojmany oficer polityczny zlikwidowany w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach). Niektóre źródła PPR podają, że pojmani bojowcy także zostali rozstrzelani, co nie znajduje potwierdzenia w żadnych dokumentach. Z dostępnych wspomnień pojmanych członków AL wynika, że zostali oni w późniejszym czasie zwolnieni.

Nowy dowódca „Białych Barw”

Przeprowadzenie akcji bez zgody przełożonych spowodowało podjecie działań dyscyplinujących, przez Komendanta Obwodu Opatów AK.  16 lutego (niektóre źródła podają, że nastąpiło to 17 lutego) 1944 roku podczas postoju oddziału w Śmiłowie "Mruk" i "Lis" zostali odwołani z pełnionych funkcji. 

Komenda Obwodu na dowódcę oddziału powołała pchor. Władysława Pietrzykowskiego "Topór" dotychczasowego szefa referatu II wywiad Komendy Obwodu.  Razem z nowym dowódcą do oddziału zostali przydzieleni: pchor. Jan Górski "Rzędzian" i pchor. Stanisław Kawecki Lech".

     Zmiana dowódcy spowodowała, że część żołnierzy na własne żądanie odeszła z "Mrukiem" do oddziału "Nurta", a cześć odeszła z oddziału. Z uwagi na zmniejszenie stanu osobowego oddziału wymagał on jak najszybszego uzupełnienia. W ciągu najbliższych dni dotarli nowi, żołnierze. 17 lutego na miejsce postoju oddziału w Kaliszanach dotarła grupa z ćmielowskiej grupy dywersyjnej pod dowództwem kpr. Władysława Kolasy "Leń". W skład grupy wchodzili: Cybula Władysław "Grzmot", Nowacki Ryszard "Pobożny", NN "Boa", NN "Czapla".  21 lutego dołączyli: Czesław Jabłoński "Olszyna" i Gustaw Jabłoński "Rom".

     21 lutego nowy dowódca oddziału "Białe Barwy" otrzymał od Komendanta Obwodu rozkaz odbicia zakładników uwięzionych przez AL po rozbiciu ich oddziału w Wólce Bodzechowskiej. Aby wyjaśnić tą sytuację musimy cofnąć się o kilka dni.

     W związku z rozbiciem oddziału AL miejscowe dowództwo PPR i AL z Andrzejem Adryanem "Felkiem", Wasylem Wojczenko "Saszką" i Henrykiem Połowniakiem "Zygmuntem" na czele postanowiło pomścić swoich towarzyszy. W najbliższej okolicy skoncentrowano grupy AL na czele których stanął prawdopodobnie "Saszka". Niektóre źródła podają, że dowodził nimi Jan Kanarski "Jasio" (brat zabitego "Króla"), ale jest to niemożliwe bowiem zginął on 6 lutego 1944r.
Siły AL uprowadziły kilka osób spośród znaczących członków AK. Udało się ustalić, że byli to m.in.: pani Hulanicka "Sowa" właścicielka majątku Łysowody, leśniczy Władkowski z Sowiej Góry, Jan Witkowski właściciel majątku w Brzozowej, właściciel sklepu w Brzozowej Pronobis, Boryjski z Podgórza, Jan Kieloch "Sawa" z Podgórza, Wacław Gyurkovich "Zbyszko" z Podgajszy, Lipka i Kwieciński z Ćmielowa. Tak jak w innych przepadkach bojowcy AL swoją zemstę doprowadzili do końca. Zamordowani zostali: Witkowski, Pronobis, Kieloch i Gyurkovich.
     Dowództwo AK nie wiedziało o tragicznym losie tych ludzi i wydało rozkaz ich zbrojnego odbicia. Dowódca oddziału "Białe Barwy" por. "Topór" wytropił bojowców ochraniających aresztowanych w Krzczonowicach. Niestety udało się uwolnić jedynie dwie osoby. Pozostałe już nie żyły. Kilka godzin po tej akcji doszło do starcia patrolu "Białych Barw" ze specgrupą AL im. Waleriana Łukasińskiego (to ona przeprowadzała aresztowania zakładników z AK). W czasie walki zginął Marian Byk "Marian".
     W celu zapobieżenia dalszym walkom doszło do rozmów w których AK reprezentowali por. Jan Pękalski "Borowy" i ppor. Tadeusz Kwiecień "Dąb". 25 lutego w Ćmielowie podpisano umowę przewidującą natychmiastowe zwolnienie wszystkich jeńców oraz koleżeńską lojalność w przypadku każdego spotkania oddziałów. Zobowiązano się także do polubownego załatwiania wszelkich nieporozumień przy użyciu specjalnej skrzynki kontaktowej. Umowę w imieniu Komendy Obwodu AK Opatów podpisał Zenon Krzekotowski "Żegota" , kierownik referatu II wywiad, a w imieniu dowództwa Okręgu AL Radom podpisał Wasyl Wojczenko "Saszka".

Spokój….

Niektórzy autorzy piszą, że od tego momentu "obydwie strony do końca okupacji lojalnie przestrzegały punktów zawartego porozumienia". Jak to wyglądało w rzeczywistości przedstawmy na jednym przykładzie. 

Czesław Byk vel Borecki "Brzoza".

     Jeszcze w lutym dowództwo GL wydało rozkaz rozstrzelania właścicieli majątku Grzegorzewice, koło Waśnowa, za obronienie się przed bandycką rekwizycją dwóch bojowców. Wydarzenia, które opisaliśmy wstrzymały realizację polecenia, ale wiosną "przypomniano" sobie o zaległościach. Rozkaz miał wykonać dowódca oddziału GL im. Langiewicza Czesław Byk "Brzoza", jego brat zginął w potyczce z oddziałem "Topora".
     2 maja 1944 roku "Brzoza" na czele swoich bojców stawił się w dworze gdzie zastał jedynie Jadwigę Rauszerową, żonę właściciela majątku, 28-letnią kobietę, matkę dwojga dzieci. W domu była także Kalina Stypińska, krewna właściciela. Obie kobiety zostały zamordowane. Zgodnie z rozkazem dwór został podpalony. Słabsze grupy AL obawiały się starcia z Armią Krajową, ale z całą bezwzględnością, karały nieprzychylnych sobie obywateli. Dowódca tej akcji juz po zakończeniu wojny zmienił nazwisko na Borecki i był wysokim funkcjonariuszem UB. W dalszym ciągu ścigał żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego.

„Barwy Białe” i „Rogacze”

28 lutego do kwaterującego w gajówce Wszachów oddziału dołączyła grupa pod dowództwem por. Kazimierza Olchowika "Zawisza". W skład grupy wchodzili: Lubowiecki Czesław "Bil", Libartowski Aleksander „Borowik", Zawartko Zbigniew "Wyrwa", Sieniek Zygmunt "Bystry" i Kurowski Stanisław "Osa". Tym samym oddział liczył ponownie około 30-40 żołnierzy.

Przemarsz oddziału "Białe Barwy". Pierwszy od lewej pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego Zdzisław Zychnowski "Jerzyna".

W marcu w miejscowości Przeuszyn koło Opatowa do oddziału dołączono oddział partyzancki „Rogacze”. Jak zawsze w takich sytuacjach nie zostało to przyjęte mile przez żołnierzy wcielanej grupy. Łącznie oddział liczył teraz około 70 żołnierzy. Całością dowodził w dalszym ciągu pchor. "Topór", którego tytułowano Komendantem. Wyższy stopniem porucznik "Zawisza" pełnił w oddziale funkcję oficera broni.

Walka w Janikowie

W połowie kwietnia 1944 roku oddział dotarł do wsi Janików koło Ożarowa. O świcie zajęto na kwaterę budynek szkoły podstawowej. Wewnątrz budynku wystawiono posterunek z rkm, natomiast na zewnątrz kwaterę od strony drogi ubezpieczał: "Bystry" i jeszcze jeden żołnierz. 

Około godziny 9 ubezpieczenie zameldowało "Toporowi", że od strony Ożarowa nadjeżdża na dwóch wozach kilku Niemców. Zanim podjęto jakiekolwiek decyzje wozy przybliżyły się na tyle, że było jasne, iż muszą przejeżdżać obok zajmowanego przez partyzantów budynku. Jednocześnie można już było rozpoznać, że niemiecki patrol liczy siedmiu żołnierzy.
Na rozkaz "Topora" cały oddział ukrył się w budynku szkoły. Przez uchylone drzwi obserwowano jedynie rozwój wypadków. W chwili, kiedy wozy z Niemcami znalazły się na wysokości wejścia do szkoły wybiegła z niej grupa partyzantów krzycząc: ręce do góry!. Niemiecki patrol został bez najmniejszego oporu rozbrojony. Okupanci zostali wprowadzeni do jednej ze szkolnych sal, gdzie pod strażą zajęli miejsca siadając na podłodze. Zdobyte karabiny okazały się dla partyzantów nieprzydatne bowiem były to karabiny holenderskie, z nietypową amunicją. Karabiny oraz niewielką ilość zdobytej amunicji przekazano na potrzeby miejscowej placówki AK.

Ponieważ przyszła pora na nieco spóźnione śniadanie poczęstowano nim też jeńców. Nie wiadomo kto z partyzantów wpadł na pomysł, że dodano im jeszcze do śniadania po szklance spirytusu. Podczas śniadania okazało się, że jeden z jeńców pochodzi z województwa katowickiego. Od niego dowiedziano się, że patrol wchodzi w skład 9 batalionu kwatermistrzowskiego i przybyli w teren Ożarowa przygotować kwatery dla nadciągających formacji Wehrmachtu.
Dalsze rozmowy zostały przerwane meldunkiem, że w Janikowie "dzieje" się coś dziwnego. Otóż okazało się, że mieszkańcy obawiając się odwetu Niemców rozpoczęli przygotowania do ewakuacji. "Topór" chcąc uchronić wioskę przed taką ewentualnością postanowił opuścić miejscowość. Jeńców poinformowano, że muszą pozostać na miejscu do godziny 18. Oddział przeniósł się do pobliskiego lasu tzw. Doły Chrapanowskie skąd obserwował wieś. Jeńcy zastosowali się do polecenia partyzantów i faktycznie opuścili miejscowość dopiero o wskazanej godzinie. Oddział partyzancki pozostał w lesie jeszcze do wieczora, ale widząc, że ze strony Niemców nie są podejmowane jakiekolwiek działania udał się w dalszą drogę. Także w kolejnych dniach mieszkańcy Janikowa za akcję tą nie byli represjonowani.

Śnieżkowice - niepowodzenie

Oddział systematycznie patrolował teren Obwodu wykonując kary na zwykłych bandytach, likwidując bimbrownie czy niszcząc niemiecką dokumentację.

W nocy z 25 na 26 kwietnia w majątku Boksyce nastąpiło spotkanie z kwaterującym tam oddziałem "Nurta". Po uzgodnieniu spraw organizacyjnych oddział "Nurta" odmaszerował w kierunku Gór Świętokrzyskich, a oddział "Topora" udał się do Śnieżkowic gdzie zakwaterował w szkole. Po wystawieniu posterunków ułożono się do snu. jednak już wczesnym świtem zarządzono pobudkę. "Zawisza" w towarzystwie "Szatana", "Wyrwy" oraz "Bystrego" wyjechał w sprawach organizacyjnych do Piórkowa. Natomiast reszta oddziału po zjedzeniu śniadania zajęła się czyszczeniem broni. Błąd polegał na tym, że w tym samym czasie wszyscy żołnierze zajęli się tą czynnością tak, że poza ubezpieczeniem nikt w oddziale nie posiadał sprawnej broni długiej.
Jak to w życiu bywa nieszczęście nadciąga w najmniej spodziewanej chwili. Podczas gdy oddział był praktycznie bezbronny do wsi zaczęli zbliżać się Niemcy. Już po akcji okazało się, że była to grupa kilkunastu żandarmów i policjantów granatowych jadących na rowerach. Wyłapywali oni po wioskach młodych mężczyzn uchylających się od obowiązkowych robót. Kilku takich szło już z żandarmami. Tego oddział dowiedział się jednak dopiero po akcji.

Śnieżkowice

Po ogłoszeniu alarmu partyzanci zajęli pozycje bojowe przed budynkiem szkoły. Była to tylko niewielka grupa - ci którzy zdążyli już poskładać czyszczoną broń. "Topór" zdawał sobie zapewne sprawę z popełnionego błędu i wiedział, że broń nie wszystkich żołnierzy jest teraz sprawna. Zapewne to było przyczyną faktu, że ze swojego pistoletu maszynowego zaczął strzelać gdy Niemcy znajdowali się jeszcze w odległości około 300 metrów od stanowisk. Z takiej odległości strzały z broni maszynowej nie mogły napastnikom zaszkodzić, ale być może dowódca partyzantów chciał ich w ten sposób odwieść od dalszego marszu na oddział nieprzygotowany prawdopodobnie do walki.
Niestety niemiecka reakcja była odmienna od zakładanej przez "Topora". Żandarmi po zejściu z rowerów zaczęli odpowiadać ogniem i systematycznie zbliżać się do budynku szkoły. Z biegiem czasu partyzancka linia obrony stawała się jednak coraz mocniejsza bowiem docierali nowi żołnierze. Wreszcie odezwały się partyzanckie rkm-y.

Wzmocniony ogień skłonił napastników do ucieczki. Jako pierwsi zaczęli oddalać się funkcjonariusz policji granatowej. Za nimi wycofywali się żandarmi. Dwaj z nich, zajmujący pozycje w rowie melioracyjnym, nie zauważyli zapewne odwrotu swoich kolegów. Gdy zorientowali się w sytuacji było już za późno. Jeden zaczął uciekać, ale niedaleko został zastrzelony. Drugi zaciekle bronił się utyty w rowie. Na nic zdała się próba obrzucenia go granatami, okazało się, że te wyprodukowane konspiracyjnie w podziemiu miały wadę - zapalniki wykonane były z ołowiu i sam wybuch detonatora powodował wyrwanie całego zapalnika z obudowy granatu. Po dłuższej wymianie ognia także drugi z żandarmów został zlikwidowany.
W wyniku strzelaniny wolność odzyskali chłopcy pojmani wcześniej przez żandarmów. Straty niemieckie wynosiły dwu zabitych żandarmów, jeden policjant granatowy zmarł w szpitalu na skutek odniesionych ran, pięciu kolejnych żandarmów było rannych. Partyzanci zdobyli także 7 rowerów, kilka karabinów i pistoletów. Po stronie polskiej ranny został jeden żołnierz. Henryk Derfel "Pens" miał strzaskaną szczękę, a kula utkwiła mu w kręgach szyjnych tuż pod mózgiem. Niestety nie udało się go uratować i zmarł na drugi lub trzeci dzień po akcji.
Sam oddział w dosyć kiepskim nastroju (pomimo olbrzymiej przewagi pozwolono wycofać się Niemcom) pomaszerował w kierunku Gór Świętokrzyskich.

Ponownie osobno – ponownie razem.

Na przełomie maja i kwietnia wizytujący oddział przedstawiciel Komendy Obwodu podjął decyzję o ponownym podziale oddziału. 

Pierwsza pod dowództwem pchor. Władysława Pietrzykowskiego "Topór" składała się z żołnierzy z oddziału "Białe Barwy", ćmielowskiej grupy dywersyjnej i z żołnierzy którzy w ostatnim czasie przybyli do oddziału. Na czele drugiej stanął por. Kazimierz Olchowik "Zawisza". Stanowili go żołnierze z oddziału "Rogatych", grupa która do "Rogatych" dotarła razem z "Zawiszą" oraz nowo przybyli z okolic Łagowa. Łącznie 27 ludzi.
Oddział „Białe Barwy” wypełnia w tym czasie swoje obowiązki: patroluje teren oczyszczając go z wszelkiego rodzaju bandytów, likwidując bimbrownie oraz prowadzi intensywne szkolenie.
Około 17 maja 1944 na rozkaz Komendy Obwodu doszło do ponownego spotkania obu oddziałów we wsi Bukowiany. Doszło do ponownego połączenia oddziałów, ale to tym razem oddział „Białe Barwy” został wcielony do oddziału „Zawiszy”. 20 maja pchor. „Topór” został odwołany i przeszedł do pracy w Komendzie Obwodu.
W ten sposób przestał istnieć pierwszy oddział partyzancki Obwodu Opatów.